to jest jak przebudzenie. mrugasz okiem i nagle świat zaczyna się od nowa. ujawnia się przed tobą cała groteskowość sytuacji, jakbyś oglądał ją gdzieś z zewnątrz, w telewizji. przekrzykujące się głosy zlewają się w monotonny szum, ludzie obok oddalają się i zostajesz sam, wszystko inne jest tłem, filmem wyświetlanym na ekranie za twoimi plecami.
monodrama.
i tylko brakuje jakiejś mądrej i ważkiej kwestii którą mógłbyś poruszyć zanim ukłonisz się widowni i rozlegną się brawa....
ja to nazywam "impulsem". i mam odczucie jakbym robila krok o jeden wymiar "wprzód", w wyniku czego wszytko wokól staje sie po prostu plaskie. w pelni tego slowa znaczeniu. ;)
OdpowiedzUsuń"patos i nadęcie: wiatraki godne niezłomnej walki... nie wierze w misje, nie przynoszę światu mistycznej wiedzy, ani moralnych dogmatów. nie potrafiłbym nawet nazwać się artystą nie wybijając sobie przy tym zębów o kant ironii..." No to jak to właściwie z Tobą jest? Bo w tym tekście aż kipi od patosu, mistycyzmu i... artyzmu.
OdpowiedzUsuńmoże po prostu nie należy tego traktować zbyt poważnie? :)
OdpowiedzUsuńPS. Anonimowie, podpisujcie się! ;]
obawiam się, że wiem kto ostatnio bywa anonimowo tu i tam ...
OdpowiedzUsuń