Upał nie ustępował, mimo późnej
pory. Żar wypełniał szklane klatki biurowca. Po pustych o tej godzinie
korytarzach snuł się małpoludowaty ochroniarz-recydywista, nucąc pod nosem
przerażającym scatem.
Siedziałem bo nie chciało mi się
wstawać. Wyjście do domu wymagało by jakiś nadludzkich wysiłków. Pokonania
niezliczonych schodów. Przejścia ulicą gdzie mógłbym Cię spotkać, choć z
drugiej strony nie było na to praktycznie żadnych szans, sam nie wiem co
gorsze.
– Dut-dut-dibiribi-du-daaa! – dobiegało z korytarza. Ogarniała mnie
coraz czarniejsza rozpacz. Czy czerń może być czarniejsza? Czy jest jakiś kres
czarności? Czarna dziura? Da się jeszcze bardziej?
Czy to było tydzień temu? Park
był zaśnieżony, przedzieraliśmy się przez głębokie zaspy. Dookoła spacerowały
rodziny, dzieci rzucały się śnieżkami, było pięknie. Staliśmy na wzgórzu
spoglądając na białe alejki, na rozpościerające się pod nami miasto.
Popatrzyłaś na mnie, stojącego
przed Tobą z zapartym tchem, z sercem walącym niczym – przepraszam za banalne
porównanie – młot pneumatyczny.
– Lubię cię – powiedziałaś. Było w tym ciepło i przyjaźń, ale ja
zrozumiałem. Na moich oczach ziemia wypadła z orbity, nadciągał kataklizm. Nie
byłem pewny czy to słońce, czy to mróz, ale tak czy siak zostać miała tylko
martwa pustynia.
Zrozumiałem, że świat już będzie
tylko Twoją nieobecnością. Nawet w chwilach gdy będziemy spędzać czas razem,
nie będziemy razem w sensie ścisłym. Nie czekają nas chwile miłosnych uniesień.
A nawet jeśli się zdarzą, bo powiedzmy to jasno – zdarzają Ci się takie rzeczy –
to będą to chwile dosłowne. Chwile skończone, ściśle mierzalne przy pomocy
zegarka. Byłaś i Cie nie ma.
– A gdybyś mógł zapomnieć? – głos dobiegł zza sąsiedniego biurka – Gdybyś, żył jakby jej nigdy nie było? Co byś
dał, żeby przepadła z twojej głowy?
Siedział tam mały, kudłaty facet
w czarnym garniturze. Ubrany był nieskazitelnie elegancki i wyraźnie drogo.
Mimo to pachniał tandetą i brakiem gustu. Przemknęła mi przez głowę myśl, żeby
ustalić skąd się wziął i jak się tu kurwa dostał. Ale w sumie to nie miało
znaczenia.
– Jak to zapomnieć?
– Normalnie zapomnieć. Wyrzucić z głowy. Żyć jak człowiek, żyć z
ludźmi. Nie tak jak Ty. Jak zombie – szydził.
Wzruszyłem ramionami.
– Mogę ci pomóc żywy truposzu. Mogę cię wskrzesić. Mam na to lekarstwo –
potrząsnął przed moim nosem wyciągniętą nie wiadomo skąd fiolką – Mogę nawet więcej. Mogę jeszcze dorzucić
pisarski talent. Lekkie pióro dam ci w bonusie. Bierzesz?
Dzwonek alarmowy zaczął mi w
głowie dzwonić. Dzwonek?! Dzwon Zygmunta! Orkiestra dzwonów! Wszystkie dzwonki
w moim telefonie to byłby pikuś przy tym dźwięku.
Że przepadłem w Tobie mógł
wiedzieć. Na sto różnych sposobów mógł to odkryć. Nie wykluczam, że przez sen
mamrotałem o Tobie, a on pod otwartym oknem akurat przechodził. Może widział
jak martwieję gdy obok ktoś wypowiadał Twoje imię. Może nawet sam je
wykrzykiwałem widząc na ulicy Twoją sylwetkę, podobną fryzurę, identyczną linię
ramienia i szyi, sukienkę niemal identyczną.
Ale skąd wiedział o moich
pisarskich ambicjach?! Jak mógł je wyśledzić, skoro nikomu – głowę daję – słowa
nie pisnąłem? Skąd wie, że śniłem po nocach o napisaniu powieści która porwie
tłumy. O opowiadaniu, które wyciśnie z moich przyjaciół przepełnione uznaniem „nosz
kurwa!”. Ba! W swojej pysze słyszałem nawet w co piękniejszych snach aprobujące
gwizdnięcie po zakończeniu lektury.
Nagrody, wywiady, sława…
Facet chyba dostrzegł mój
popłoch, bo zaczął chichotać złośliwie, ale szybko spoważniał.
– Bierzesz?
– Ale co w zamian? – grałem na zwłokę. Odpowiedź była przecież
oczywista.
– Jak to co w zamian?! Co ty kurwa idiotę udajesz?! – niespodziewanie
stracił cierpliwość – Jaja sobie ze mnie
robisz? Doskonale wiesz co w zamian, doskonale przed chwilą odgadłeś!
– Ale jest problem. Wie pan… Ja za bardzo nie wierzę w takie rzeczy jak
dusza, życia po śmierci też nie przewiduję.
– Nie szkodzi, nie szkodzi – spuścił z tonu – Ważne, że ja wierzę. Ważne, że ja przewiduję…
– I tak całkiem zapomnę?
– Całkiem – wysyczał – Całkiem
i w zupełności. Na ulicy nie poznasz. Uwagi nawet nie zwrócisz.
Perspektywa była kusząca.
Pomyślałem o tym, że czeka mnie wieczór bez Ciebie. Poniedziałek, wtorek,
środa, czwartek, lato, jesień, sylwester. Dni, tygodnie, miesiące nieobecności.
Życie w nieobecności. A tu jeszcze w zamian ten bonus.
Nagle opadły mnie wątpliwości.
Nie żeby mnie rozterki jakieś moralne dopadły. Zapomnieć o przyjacielu? O
miłości? Tak po prostu? Że niby nie wypada? Ależ wypada, jak najbardziej! Nie
tknął mnie też lęk o własną duszę.
Czemu więc zrezygnowałem? Czemu
gość wiadomo skąd zdematerializował się obrzuciwszy mnie najpierw długą
wiązanką przekleństw? Nawiasem mówiąc rozczarował mnie nieco w tym momencie. Z
początku słuchałem uważnie, licząc na jakieś nieznane słowa, na jakieś nowości
w tej dziedzinie, które można by później wykorzystać. Niestety. Klął
ordynarnie, owszem, ale zupełnie konwencjonalnie. Powtarzał się nawet dość
gęsto. W końcu jednak zniknął.
Odmówiłem mu bo kant zwietrzyłem
okrutny. Diabelski chciałoby się rzec, ale groźba banału znów wisi jak bat nad
głową. Talent literacki? Zapomnienie? Dobre sobie! Co bym z tym talentem bez
Ciebie zrobił? O czym bym tak pięknie pisał, nie czując Twojego braku? Komu bym
poświęcał misternie ułożone frazy?
Kwiatkom polnym? Dajcie spokój.
Wymieńcie mi choćby jednego laureata Nike który wygrał piękno przyrody sławiąc?
Bajecznie życie leśnych stworzeń opisując? A może technika? Nobel za
wierszem pisaną specyfikacje techniczną starego smartfona? Za nowe, prozatorskie podejście do
podręcznika matematyki? Litości.
Szalbierz! Oszust! Nie diabeł, a
poseł jakiś to był! Biznesmen nadwiślański za wysłannika piekieł
przebrany! Nigdy w życiu.
Nigdy.
Raczej.
Chyba.
ładne. to i owo.
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że nie musiałeś sprzedawać swojej duszy, bo bardzo fajnie napisane :)
OdpowiedzUsuńcieszę się bardzo. duszy nie sprzedałem, ale mam do sprzedania kredens jakby co
OdpowiedzUsuń